Powroty na kołowroty (UA)
 


     Masyw Szyndzielni i Klimczoka

Цей текст українською мовою в кінці

Nasze latarki błyskały nieskładnie w każdą stronę. Ponieważ nie wszyscy je mieli, trzeba było oświetlać drogę nie tylko sobie, ale też współwędrowcom idącym z przodu. Długim wężykiem szło nas kilkanaścioro. Prowadził przewodnik. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i gromadzili na jednym miejscu, żeby sprawdzić czy wszyscy idą.
Zawsze znalazło się coś do powiedzenia u naszego przewodnika. Kilka zdań i ruszaliśmy na kolejny etap. Znów błyskający sznureczek przesuwał się powoli po stokach Szyndzielni.
Chyba żadne z nas nigdy wcześniej nie uczestniczyło w podobnej nocnej wycieczce, więc śmiechu było co nie miara. Ktoś oberwał liściem z krzaka, a kto inny potknął się o wystający korzeń. Właściwie to nikt nawet nie wiedział tak do końca, gdzie jesteśmy i dokąd podążamy. No…przewodnik pewnie doskonale wiedział, no i ksiądz, który zaaranżował ten wypad. Szkoda, że dziś już nie pamiętam nawet jego imienia.
Nigdy wcześniej nie wędrowałem po żadnych górach, nie licząc kilku samochodowych wycieczek z rodzicami do Wisły, czy wyjazdu kolejką na Czantorię. Prawdziwy szlak zobaczyłem dopiero na tej właśnie eskapadzie. Zobaczyłem, to za dużo powiedziane, bo przecież była noc i tak naprawdę prawie nic nie widziałem. Nie tylko ja zresztą. Te kilka godzin nocnego chaszczowania wystarczyło jednak, aby załapać to co trwa do dziś i mam nadzieję się z tego nie wyleczyć.
Wtedy nie wiedziałem o górach nic, ale wiedziałem, że wrócę w góry na pewno. Nie znałem map. Wszystkiego uczyłem się od początku. To co zabrałem ze sobą na pierwszy wypad, trudno nawet nazwać sprzętem. Stary harcerski plecaczek, który nie chronił zawartości nawet przed najmniejszym deszczem, jakieś miejskie adidasy. Kurtka była najlepsza – cieniutka wiatrówka, żadnego kaptura. Ledwo zatrzymywała podmuchy wiatru, o deszczu nie wspomnę. Może lepiej było zabrać ręcznik... Na szczęśnie nie odbiegałem zbytnio wyglądem od reszty. Wszyscy byliśmy laikami w te klocki. Przynajmniej pomyślałem o zapasowych bateriach do mojej latarki.
Te kilkanaście lat jakie minęło od tamtej nocy, przyniosło wiele zmian. Również w kwestii latarek. Nie noszę już ciężkiej ogromnej lufy, a małą czołówkę na dwa paluszki.
Przeszliśmy Przełęcz Kołowrót zatrzymując się na niej, żeby po raz kolejny przeliczyć uczestników i sprawdzić czy wszyscy są cali. Ta nazwa tak utkwiła mi w pamięci, że stała się dla mnie najbardziej znaną mi przełęczą. Wtedy o przełęczach wiedziałem tylko tyle, ile w szkole się nauczyłem, a będąc na „Kołowrocie” mogłem jej dotknąć, nadepnąć nawet, tylko nie mogłem jej zobaczyć przez te ciemności. No i dlaczego „Kołowrót”? Nie było innej nazwy? Długo nie dawało mi to spokoju. Chociaż kilka razy wędrowałem gdzieś w okolicach, nigdy już tam nie wróciłem.
Nasze błyskające coraz słabszym światłem latarki dotarły wreszcie do jakiegoś budynku. To było schronisko. Trochę zmęczeni no i lekko śpiący zgromadziliśmy się przed wejściem. Zdjęliśmy nasze plecaki i czekaliśmy na dalsze polecenia. Nie pamiętam, która była godzina, ale północ minęła już dość dawno. Było całkiem ciemno. Tylko przez szybki w drzwiach wejściowych wylatywało jakieś światło. Schroniskowi goście dawno już spali, więc pouczono nas, aby nie hałasować. Nasza ziewająca grupa weszła do jadalni, gdzie mieliśmy doczekać świtu. Mimo, że nikt się nie odzywał to panował lekki szum. Ktoś coś jadł, ktoś oklejał obtarte w marszu stopy. Powoli każdy znajdował sobie miejsce i próbował wygodnie się ułożyć. Pewnie byliśmy bardzo zmęczeni, bo nawet zimna, kamienna posadzka nie przeszkadzała w zaśnięciu. Zanim zapadła zupełna cisza minęło jeszcze kilkanaście minut. Padliśmy wszyscy.
I chociaż tamtej nocy nie pogonił nas misiu, nie uciekaliśmy przed nawałnicą czy deszczem i nikogo nie przestraszyła nawet sowa, to jednak każdy zapamiętał te wycieczkę. Każdy nieco inaczej. Znam takich co wracali jeszcze w góry. Nie koniecznie w nocy, nie zawsze w takiej grupie, bywa że sami gdzieś dnem doliny, albo górskim grzbietem podążali za szlakiem. I ja do nich należę. Pewnie od tamtej nocy zdeptałem nie jedną setkę kilometrów górskich ścieżek, nie zawsze szlakiem (poza granicami Parków naturalnie).
(2008r)

Na przełęcz „Kołowrót” pewnie jeszcze trafię. Może zabiorę tam ze sobą swoje dzieci, może też będą chciały wracać na przełęcze…

Dziś już wiem, że wrócą...
(2010r)

Na Kołowrocie po raz trzeci. Dobrze, że wtedy była noc... (2021r)



Наші ліхтарики незв’язно спалахували в усіх напрямках. Оскільки вони були не у всіх, довелося освітлювати дорогу не тільки собі, а й попутникам, що йшли попереду. З десяток із нас йшли в довгому шлангу. Провідник провадив. Час від часу ми зупинялися і збиралися в одному місці, щоб перевірити, чи всі їдуть.
З нашим гідом завжди було що сказати. Кілька речень і ми перейшли до наступного етапу. Знову миготлива струна повільно рухалася по схилах Шиндзельні.
Напевно, ніхто з нас ніколи не брав участі в подібній нічній подорожі, тому було багато сміху. Когось вдарив листок з куща, а хтось перечепився об стирчить корінь. Насправді, ніхто навіть не знав, де ми і куди йдемо. Ну... гід, мабуть, дуже добре знав, і священик, який організував цю поїздку. Шкода, що сьогодні навіть не пам’ятаю його імені.
Я ніколи раніше не ходив у гори, не рахуючи кількох поїздок на машині до Вісли з батьками чи поїздки на канатній дорозі до Чанторії. Я бачив справжній слід лише на цій виїзді. Я бачив, це занадто багато, щоб сказати, тому що була ніч, і я нічого не бачив. Не тільки я. Однак цих кількох годин нічного чищення зубів було достатньо, щоб уловити те, що триває донині, і я сподіваюся, що не оговтатися від цього.
Тоді я нічого не знав про гори, але знав, що обов’язково повернуся в гори. Я не знав карт. Я навчився всьому з самого початку. Те, що я взяв із собою в першу подорож, важко назвати спорядженням. Старий скаутський рюкзак, який не захистив вміст навіть від найменшого дощу, якісь міські кросівки. Куртка була найкраща — тоненька вітровка, без капюшона. Це ледве зупинило пориви вітру, не кажучи вже про дощ. Можливо, краще було взяти рушник... На щастя, я виглядав не надто відрізнявся від інших. Ми всі були мирянами в цих кварталах. Принаймні я думав про запасні батарейки для свого ліхтарика.
Десяток років, що минули з тієї ночі, принесли багато змін. Також, коли справа доходить до ліхтариків. У мене вже не важкий величезний ствол, а маленька фара на два пальці.
Ми пройшли перевалом Коловрот, зупинившись на ньому, щоб ще раз порахувати учасників і перевірити, чи все гаразд. Ця назва настільки запам’яталася мені, що стала для мене найвідомішим гірським перевалом. Тоді я знав про перепустки лише стільки, скільки навчився в школі, і, перебуваючи на «Турнікеті», міг доторкнутися до нього, навіть наступити, але не міг побачити його крізь темряву. А чому «Kołowrót»? Іншого імені не було? Мене це довго турбувало. Незважаючи на те, що я кілька разів ходив десь у цьому районі, я більше туди не повертався.
Наші ліхтарики, блимаючи все слабше й слабше, нарешті дійшли до якоїсь будівлі. Це був притулок. Трохи втомлені і трохи сонні ми зібралися перед входом. Ми зняли рюкзаки й чекали подальших інструкцій. Я не пам’ятаю, котра була година, але опівночі була давно. Було зовсім темно. Лише через скло вхідних дверей пробивалося світло. Гості притулку довго спали, тому нам наказали не шуміти. Наша група, що позіхала, увійшла до їдальні, де ми мали чекати світанку. Хоча ніхто не розмовляв, почулося легке дзижчання. Хтось щось їв, хтось приставляв подряпані ноги. Поволі кожен знайшов своє місце і намагався влаштуватися зручніше. Ми, мабуть, дуже втомилися, бо навіть холодна кам’яна підлога не завадила нам заснути. Минуло ще кілька хвилин до повної тиші. Ми всі впали.
І хоча ведмедик цієї ночі за нами не гнався, ми не втекли ні від грози, ні від дощу, і навіть сова нікого не злякала, цю подорож усі запам’ятали. Кожен трохи відрізняється. Я знаю тих, хто повернувся в гори. Не обов’язково вночі, не завжди в такій групі, іноді й самі йшли стежкою десь уздовж долини чи гірського хребта. І я один із них. Напевно, з тієї ночі я протоптав не одну сотню кілометрів гірських стежок, не завжди по стежці (природно, за межами парків).
(2008)

Мабуть доберусь до перевалу «Коловрот». Можливо, я візьму туди своїх дітей, може, вони також захочуть повернутися на перевали...

Сьогодні я знаю, що вони повернуться...
(2010)

На Коловроті втретє. Добре, що тоді була ніч ... (2021)


 
  Stronę odwiedziło już 60595 odwiedzających.  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja